Bo miłość nie
zna pór dnia, a nadzieja nie ma końca, a wiara nie zna granic. Tylko wiedza i
niewiedza skrępowane są czasem granicami.
-Proszę usiąść.
Mam dla Pani dość nietypową propozycję. Nie ukrywam tego faktu, iż jest Pani
tutaj jedną z najlepszych i mam nadzieję, że się Pani zgodzi.
-Co to za
propozycja?- Amy siadając na białym, lśniącym fotelu w gabinecie przełożonego
wbiła swój wzrok w szkiełka okularów
mężczyzny.
-Z góry mówię,
że to tylko pół roku i zawsze będzie mogła tutaj Pani wrócić. Mianowicie w
Afryce nie jest za wesoło. Potrzebują lekarzy aby zaspokoić choćby te
najmniejsze potrzeby medyczne. Wiem, że tam warunki nie są w jak najlepszym
standardzie ale ktoś musi tam jechać.
-I tym kimś mam
być ja?- zapytała dziewczyna nalewając sobie wody do szklanki.
-Do niczego nie
zmuszam, po prostu pomyślałem o Pani. Rozumiem, że to nie jest decyzja na już,
zaraz. Niech się Pani zastanowi i jutro da mi znać, dobrze?
Amanda pokiwała
twierdząco głową na znak aprobaty. Tak na prawdę nie wiedziała co uczyni. To
dość ciężka decyzja, zdawała sobie sprawę jakie warunki panują w Afryce. Nijak
nie wyobrażała sobie swej pozycji właśnie tam. Jednakowoż z drugiej strony co
trzymało Ją tutaj? Straciła praktycznie wszystko na czym tak naprawdę Jej zależało,
jaki był sens spotykania wciąż swojego byłego już prawie męża i płakanie po
nocach do poduszki? Amanda Reus nigdy nie pomyślałaby, że podejmie tak szybko
decyzję. Już była prawie pewna, że niedługo spakuje swe walizki w podróż do
Afryki. Jednakowoż z powodu toczącego się rozwodu musiała porozmawiać z Marco i
to natychmiast.
***
Kroczyła w
ślimaczym tempie dookoła tak dobrze znanego Jej osiedla na którym do niedawna
mieszkała jeszcze ze swoim mężem. Stanęła pod biało-drewnianymi drzwiami nie
wiedząc od czego miałaby zacząć konwersację. Wcisnęła dzwonek oczekując na
przyjście blondyna, miała wrażenie że stoi tak co najmniej pół godziny i już
miała odchodzić gdy Marco okazał Jej się w całej okazałości prezentując swoje
ciało, które było tylko odziane w niebieskie bokserki. Amanda już miała
wyjaśnić cel swojej wizyty gdy ujrzała za sylwetką blondyna brunetkę, która
podobnie jak Reus była skąpo ubrana. Dziewczyna wyraźnie poczuła ukłucie prosto
w serce lecz postanowiła nie tracić zimnej krwi.
-Amanda?-
zapytał blondyn tak bardzo oficjalnie jakby zobaczył przed sobą przedstawiciela
handlowego.
-Marco,
przyszłam porozmawiać.- oznajmiła nie spuszczając wzroku z brunetki, widocznie
musiała przeszkodzić kochankom w czymś bardzo interesującym. Ta myśl napawała
Ją smutkiem.
-Chyba nie mamy
już o czym rozmawiać- burknął Niemiec chcąc zamknąć drzwi przed nosem Amy.
-O rozwodzie.
Chcę Ci coś powiedzieć- odparła czując przy wypowiadaniu tych słów jak Jej
gardło ściska niewidzialny pręt. Zaskoczony blondyn spojrzał na dziewczynę za
sobą odprowadzając Ją wzrokiem do salonu. Gdy brunetka zniknęła Amy
kontynuowała swą wypowiedź.
-Nie zajmę Ci
dużo czasu, chciałam tylko żebyś sobie nie pomyślał że uciekam albo coś w tym
stylu. Po prostu nie będzie mnie na następnej rozprawie, mój prawnik załatwi
wszystko za mnie tymczasem ja wyjeżdżam.
Zdezorientowana
pierwszy raz podczas swej wypowiedzi podniosła wzrok ku górze by spojrzeć na
blondyna. Jego twarz jednak nie wyrażała żadnych emocji, nawet się na Nią nie
spojrzał, ani nuty zdziwienia, smutku, czegokolwiek. Amanda natomiast
przepełniona była goryczą i żalem.
-To chyba
wszystko, tylko tyle miałam do powiedzenia. Żegnaj Marco.
Odeszła tak
zwyczajnie roniąc już pojedynczą łzę gdy tylko odwróciła się plecami od
blondyna. Wewnętrzny ból rozpościerał się po całym Jej ciele dając upust
samotnym łzom. Otuliła się swoimi własnymi ramionami pragnąc tylko tego aby ten
koszmar się skończył, lecz On dopiero się zaczynał.
***
Gdy otwierała
samotnie wieczorem butelkę z czerwonym winem usłyszała pukanie do drzwi.
Odkładając na stół korkociąg skierowała swe kroki do wejścia by otworzyć
nieznanemu gościowi.
-Ann- westchnęła
całując przyjaciółkę w policzek. -Co tu robisz o tej porze?
-Nie odbierasz
znów telefonów, nie odpisujesz na sms-y. Pomyślałam, że coś się stało- rzekła
widząc na stole nieotwartą jeszcze butelkę- I chyba rzeczywiście tak jest, co?
-Wyjeżdżam, na
misję do Afryki. Pół roku, całe sześć miesięcy na uporządkowanie mojego życia.
-Myślisz, że jak
uciekniesz to problemy znikną?- zapytała
Ann siadając na wysokim stołku naprzeciw brunetki.
-Oczywiście, że
nie. Nie jestem aż tak naiwna. Ale nie mam pojęcia jak radzić sobie z sytuacją.
Nic innego nie robię na co dzień tylko użalam się nad sobą. Kiedyś tak nie było,
potrafiłam cieszyć się nawet z najprostszej rzeczy.
-Amy, pół roku?
Aż tyle Cię nie będzie?Co ja bez Ciebie zrobię?- zapytała Niemka przytulając
się do rozdygotanego ciała drobnej brunetki.
***
Płacz jest
częścią naszej egzystencji, to takie naturalne wylewanie łez. Same płyną, nie trzeba
ich o to prosić. Czujemy wtedy ulgę, oczyszczenie, samo wyzwolenie. Lecz czy nie
lepiej byłoby śmiać się do rozpuku w celu kuracji anty stresowej? Czy szloch
jest Nam niezbędny do życia? Amanda Reus nie znała odpowiedzi na te pytania,
jedno co wiedziała to świadomość, że od dawien dawna nie doświadczyła uśmiechu
na swej twarzy zamiast tego łzy lały się strumieniami.
Koniec części 1.
*******************************
No dobrze.
Namówiliście mnie! Postanowiłam kontynuować tą historię, zwłaszcza dla tych 6 osób które skomentowały mój wpis! Dziękuję, cieszę się, że komukolwiek spodobała się historia i pragnie Ją czytać. Jestem jak zwykle Wam bardzo wdzięczna za każde miłe słowo i po prostu się już zamknę bo zaraz się rozkleję. :)
Buziaki
Kalina :*