piątek, 24 kwietnia 2015

ROZDZIAŁ 12

Jedno słowo, jeden gest, jedno ukradkowe spojrzenie oczu może wywrócić Twoje życie do góry nogami. Zraniona miłość jest bardzo bolesna lecz jeszcze gorsza jest świadomość, że dało się Ją uratować a Ty nic nie zrobiłaś w tym kierunku.


Leżenie w bezczynności już na pewno nie było ulubionym zajęciem Amandy. Wpatrując się w śnieżno biały sufit szukała jakiegokolwiek znaku zaczepienia. A nuż przez okno wleci jakaś mucha, którą można będzie zaobserwować. Nic z tego. Nuda. Nostalgia. Cisza.... Nużąca bezsilność zmogła dziewczynę z sił, nie próbowała nawet walczyć z opadającymi powiekami gdy nagle usłyszała kroki wchodzące do pokoju szpitalnego.
-Marco- szepnęła gdy ujrzała sylwetkę blondyna w drzwiach. -Co tu robisz? O tej porze?
-Idę na trening i pomyślałem, że wstąpię. Przecież mam po drodze- odparł kładąc reklamówkę z owocami na stoliku.
Dziewczyna wsparła się na łokciach by podciągnąć się trochę wyżej na łóżku. Ucieszyła się wprawdzie, że ktoś Ją odwiedził i dzięki temu zabije trochę wolnego czasu ale z drugiej strony nie miała zamiaru skakać pod sufit wiedząc, że tą osobą jest Marco.
-Lubisz pomarańcze, zawsze Je lubiłaś- stwierdził blondyn zauważając jak brunetka spogląda na podarunek od Niego.
Uśmiechając się delikatnie musiała przyznać Mu rację, uwielbiała ten owoc. Zaimponowało Jej, że Reus nadal pamięta takie nieistotne rzeczy. Jego wyznanie co prawda było dość krępujące ale nie mogła nie unieść kącików ust do góry.
-Pamiętasz takie rzeczy?- zapytała spoglądając na Niemca, który w tej chwili siadał na szpitalnym krześle obok Jej łóżka.

-Te i wiele innych. Pamiętam, że gdy się poznaliśmy nie umiałaś jeździć na rolkach i nie cierpisz jeść brukselek.....Amy, dlaczego Nam się nie udało?- zapytał nagle wpatrując się w dziewczynę.
-Tak czasami bywa. Nie poradziliśmy sobie z przeciwnościami losu, życie nie jest wcale takie kolorowe i proste...Może rzeczywiście zbyt szybko się pobraliśmy? Nie wiem Marco, nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Nic się nie dzieje bez przyczyny...
-Nie przyjmuję takiego wyjaśnienia. Po prostu nie! Zostaliśmy oszukani i musimy za to płacić. Dlaczego?
Brunetka wpatrywała się w rozgniewaną twarz mężczyzny i miała wrażenie, że jeśli zaraz czegoś nie powie to się rozpłacze. Sprawiedliwości nie ma, to jest pewne.
-Co mam Ci powiedzieć? Nie wiem. Oczywiście, że Caro nas oszukała ale nie jesteśmy bez winy. Mogliśmy spokojnie porozmawiać ale woleliśmy skakać sobie do gardeł. Chyba nie mieliśmy co do siebie zbyt dużo zaufania, a to przecież podstawa, prawda?
-Amy, kochałem Cię. Czułem, że mogę wszystko. Zmieniłem się dla Ciebie, po to żebyśmy mogli stworzyć coś więcej niż przelotny romans. Chcieliśmy mieć dzieci, pamiętasz?
-Po co mi to mówisz? Minęło tyle czasu. Po co?- załzawione oczy dały o sobie znać, nie rozumiała do czego blondyn zmierza, nie chciała zrozumieć. Zaczynała lubić swoje w miarę poukładane życie.
-Uważam tylko, że nie ma drogi bez wyjścia a każdy problem da się rozwiązać.
-Nie Marco. Nie tym razem. Zapomniałeś co się wydarzyło przez ostatnie półtora roku? Wzięliśmy rozwód! Podczas którego obrażałeś mnie przy wszystkich. A ta impreza w klubie tydzień po naszym rozstaniu? Obściskiwałeś jakąś dziewczynę na moich oczach i patrzyłeś czy to widzę! Mam wymieniać jeszcze?....Nie mam do Ciebie pretensji, naprawdę. Ale są rany, które się nie goją i nie ma co ich reperować.
***
Amanda od dwóch dni przebywała już w swoim własnym domu. Każdy chuchał na Nią i dmuchał aby niczego Jej nie brakowało. Była nadal osłabiona po ciężkiej inwazji malarii w Afryce lecz na własne żądanie wypisała się ze szpitala nie mogąc już patrzeć jak wszyscy się nad Nią litują. 
-Na pewno niczego nie potrzebujesz?- zapytała Ann, która jak zwykle miała w sobie nadmiar matczynych zapędów.
-Nie, wszystko mam. Usiądź w końcu i przestań krzątać się po tym mieszkaniu jakbym miała tu ukryć seryjnego zabójcę.
Sącząc powoli ciepłą herbatę brunetka usłyszała telefon, który zaczął wibrować. Wzięła urządzenie do ręki by zobaczyć nadawcę połączenia. Zapatrzyła się w ekran zapominając o całym świecie. Nie uszło to uwadze Ann, która zmarszczyła czoło w geście zastanowienia.
-Nie odbierzesz?- zapytała blondynka.
-Nic ważnego. To tylko....Marco- odrzekła odkładając komórkę nieopodal kubka z herbatą.
-Na pewno nic? Dlaczego Go unikasz? Przecież wszystko sobie wyjaśniliście. Jesteście dorośli a zachowujecie się jak dzieci, naprawdę tego nie rozumiem. Ty niczego nie zrobiłaś, On Cię nie zdradził, w czym więc problem?
Niemka powstając z kanapy podeszła do okna za którym deszcz lał się strumieniami pozostawiając mokre krople deszczu na kuchennej szybie.
-Tyle się wydarzyło, tyle czasu minęło i padły słowa, które na zawsze pozostaną w mojej pamięci, rozumiesz? Nie potrafię tego wymazać i zapomnieć.
-Ale chyba będziesz musiała podjąć jakąś konkretną decyzję. Marco ma nieco inne zdanie na ten temat. Nie możesz tak kogoś zwodzić, nikt na to nie zasługuje- stwierdziła żona Mario spoglądając na okno pod którym słychać było jak ktoś gasi silnik. -Oho o wilku mowa, pójdę już Amy, poradzisz sobie.
-Ale Ann, proszę.......Nie zostawiaj mnie- szepnęła już sama do siebie podczas gdy blondynka była dawno przy furtce.
Usiadła z powrotem przy kuchennym stole wyczekując wejścia do domu Marco. Złapała się na tym, że z nerwów zaczęła skubać skórki przy paznokciach. Gdy rozległ się głos dzwonka podskoczyła na miejscu lecz po chwili odkluczyła frontowy zamek by wpuścić gościa.
-Amy? Dlaczego nie odbierasz? Zrobiłem Ci zakupy, na pewno nie masz nic w lodówce.- rzekł blondyn bezpretensjonalnie pakując się do środka pomieszczenia.
-Wszystko mam, Ann o to zadbała ale dziękuję nie musisz się tak fatygować.- odparła spoglądając na Reusa, który z zapałem wciskał produkty do lodówki, która pękała już w szwach.-Chyba musimy porozmawiać, usiądź proszę.
Skierowała swe kroki do salonu na białą puchową kanapę a obok Niej przysiadł się Niemiec, który siadając przodem do brunetki skierował swe oczy ku Jej osobie. Przypomniało Jej się momentalnie jak siadali tak po pracy i rozmawiali o byle głupstwach tylko po to by pobyć ze sobą choć przez chwilę.
-To co się wydarzyło....Wiemy doskonale, że to nie była ani Twoja wina ani moja. Jestem Ci ogromnie wdzięczna za wszystko co zrobiłeś ale tak jak już wspomniałam możemy zostać tylko przyjaciółmi.
Marco patrzył na swą byłą żonę nie spuszczając z Niej oczu i trawiąc każde słowo, które padło z Jej ust. Po tym co przeszli miał ochotę Ją przytulić, głaskać Jej delikatną dłoń i całować czule Jej czoło zapewniając, że wszystko się ułoży. Lecz dziewczyna miała nieco inne zamiary i to nie dawało Mu spokoju.
-Nie ufasz mi już?- zapytał prosto z mostu podczas gdy zaskoczona Amy utkwiła swoje spojrzenie w zawiedzionej minie piłkarza.
-Marco, proszę. Przecież wiesz, że nie o to chodzi. Nie mam siły rozmyślać co jeszcze się wydarzy. Dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki. Nie zrozum mnie źle, niczego nie żałuję ale .....- zabrakło Jej odpowiednich słów by dokończyć kwestię.
-Przestań udawać, wiesz jak tego nienawidzę, gdy ktoś kłamie. Prawda jest taka, że ja chciałbym naprawić wszystko, żeby było jak dawniej ale Ty tego nie chcesz i żałujesz z całego serca tego, że spotkałaś mnie na swojej drodze- poderwał się z miękkiej kanapy by oddalić się w kierunku wyjścia.
-Marco- zdążyła zawołać Jego imię lecz gdy się obrócił i spojrzał w Jej stronę nie potrafiła już wydusić z siebie ani jednego dźwięku. I odszedł, tak po prostu.
Nie wiedząc dlaczego podeszła do okna by spojrzeć ten ostatni raz na sylwetkę chłopaka. Jakby otrzymując telepatyczny znak Reus spojrzał w stronę dziewczyny tym pustym wzrokiem, który ukrywał w sobie wiele emocji skrywających się przez ostatnie czasy. Był  tylko zwykłym człowiekiem, potrzebował akceptacji I miłości jak każdy przeciętny Niemiec zamieszkujący na przedmieściach Dortmundu. Amanda natomiast spoglądając na widok za oknem nie mogła znieść cierpienia bólu noszonego w swym sercu I zasłaniając firanę zaczęła oczyszczać swą duszę płacząc bardzo rzewnie. Wiedziała, że nigdy już nikogo tak nie pokocha jak tego uroczego blondyna, który zawładnął całym Jej światem.
RETROSPEKCJA
Wracając wieczorem po treningu do domu zdała sobie sprawę, że wszystkie światła były pozgaszane. Pomyślał, że Jego żona nie wróciła jeszcze z dyżuru lecz przekręcając klucz w drzwiach uzmysłowił sobie, iż są  one otwarte.
-Amy?- zapytał kierując swe kroki do miejsca, w którym dało się słyszeć nieznajome głosy.
Brunetka drzemiąc leżała na oparciu sofy a włączony telewizor wcale Jej w tym nie przeszkadzał. Reus odkładając treningową torbę na podłogę rozczulił się tym widokiem lecz postanowił obudzić żonę zdając sobie sprawę, że w takiej pozycji jaką przybrała tuż po obudzeniu będzie odczuwała ból wszystkich części ciała. Musnął swymi wargami Jej rozpostarte usta, by wybudzić brunetkę ze snu. Po tej czynności zauważył jak kąciki ust unoszą się w geście zadowolenia a na Jej policzki ukazują się urocze dołeczki.
-Oszukujesz, wcale nie śpisz- zarzucił Jej mrucząc wprost do ucha te słowa.
-Tęskniłeś?- zapytała otwierając już tym razem oczy na oścież i gestem ręki przyciągnęła do siebie męża.
-Pokazać Ci jak bardzo?- odpowiedział pytaniem na pytanie poruszając brwiami.
-Wiesz, miałam zły sen. Byliśmy w górach, spadłam na dół a Ty uciekłeś. Przestraszyłeś się, że wszyscy pomyślą że to Twoja wina I nawet nie próbowałeś mnie uratować.
-To bardzo zły sen. Ja wskoczyłbym za Tobą perełko nawet w gorącą lawę.
-I będziesz mnie kochał?
-Zawsze.

***
Ta dam!
Wiem, że już trochę późno na dodanie rozdziału ale jest.
Jeszcze świeżutki, cieplutki!
<3

sobota, 11 kwietnia 2015

ROZDZIAŁ 11

Leciał helikopterem nie zdawając sobie nawet sprawy jaki widok ujrzy w Afryce, czy nie będzie za późno na uratowanie Amy? Czy w ogóle powinno Go to obchodzić? Odpędzał od siebie wszystkie czarne myśli lecz One kotłowały się w Jego głowie niczym nadchodzący huragan. Gdy wylądowali na miejscu blondyn poczuł jak fala gorąca uderza w Jego wnętrze, było gorąco, bardzo gorąco. Nie bez przyczyny ludzie tutaj chodzą półnago. Podchodząc do pierwszego lepszego przychodnia zapytał w języku angielskim gdzie może znaleźć placówkę medyczną, czarnoskóra kobieta odwróciła się nieco na pięcie i pokazała palcem na wysoki czerwony budynek. Wraz z niemieckimi sanitariuszami, których zdążył wcześniej opłacić powędrował wgłąb pustyni. Było upalnie, chciało się niezmiernie pić lecz liczyła się każda sekunda by uratować ludzkie życie. Gdy dostali się do upragnionego budynku zdali sobie sprawę jak warunki tutejszej służby zdrowia zostawiają wiele do życzenia. Panował jeden wielki rozgardiasz podczas którego pacjenci jak sardynki w puszce leżeli prawie, że jeden na drugim na niezbyt zadbanych łóżkach.
Zauważył Ją leżąco w kącie z zamkniętymi powiekami z podłączoną kroplówką, która wisiała na nocnej lampce. Podszedł bliżej w obawie czy Amanda na pewno jeszcze żyje.

-Amy?- zapytał delikatnie poruszając ramieniem brunetki tak aby Jej nie uszkodzić.
Otworzyła z wielkim ociągnięciem oczy by ujrzeć przed sobą sylwetkę zmartwionego blondyna.
-Marco- odparła po czym ponownie zamknęła swe ociężałe powieki.
-Wszystko będzie dobrze, zabieramy Cię do Dortmundu- stwierdził przywołując ręką dwóch mężczyzn z karetki. Dziewczyna nie otwierając oczu pokiwała delikatnie entuzjastycznie głową.
***
Po otrzymaniu specjalistycznego lekarstwa w kroplówce Amanda nieco odzyskała swych sił. Przypięta pasami do podróżnego łóżka w helikopterze wybudzała się powoli zastanawiając się gdzie właściwie jest. Oblizała swe spierzchnięte wargi co nie uszło uwadze blondyna, który siedząc nieopodal przypatrywał się brunetce.
-Chcesz wody?- zapytał wstając z wcześniej zajętego miejsca.
Mruknęła w geście aprobaty po czym już po kilku chwilach czuła w ustach smak wybawienia. Było o wiele lepiej, nie odczuwała już senności wpatrywała się niemo w górę oddychając miarowo.
-Co tu robisz?- zapytała nagle przenosząc swój wzrok na Reusa. O ile dobrze pamiętała byli po rozwodzie.
-Twój tata prosił o pomoc. Martwił się o Ciebie- odparł spoglądając na zmęczoną twarz dziewczyny.-Amy...przepraszam.
-Za co przepraszasz? Przyjechałeś uratować mi życie i jeszcze przepraszasz?- uśmiechnęła się promiennie niczym jakby usłyszała najbardziej wyszukany komplement.
-Gdybym nie był takim okropnym dupkiem nie wyjechałabyś. Po prostu gdyby to wszystko się nie stało...
-Marco ale się zdarzyło, nie ma co rozpamiętywać. To było rok temu, odpuść.- odparła znów unosząc swe oczy ku górze. Sama okłamywała siebie, może i minął ten okres czasu ale w Jej umyśle nadal widniał obraz Reusa z Caro w ich własnym łóżku.
-Chciałbym żebyśmy mimo wszystko zostali przyjaciółmi, zapomnijmy o wszystkim. Zrobisz to dla mnie?- zapytał rozbrajając Amy swym uśmiechem. Już zapomniała jaki blondyn potrafi być czarujący. Może to przez straszną tęsknotę, może przez to, że jedyne czego pragnęła to aby znów znaleźć się w ramionach Marco lecz odparła:
-Nie masz o czym zapominać. -Nie zdradziłam Cię Marco.- stwierdziła zdając sobie sprawę co właśnie powiedziała.
-Amy co Ty...?
-Wtedy gdy zobaczyłam Cię w łóżku z Caro byłam zrozpaczona. Zostawiłam tam swoją torebkę i zobaczyłeś to USG. Lecz Ono nie było moje.- odrzekła na jednym tchu.
-Jak to nie Twoje?Przecież było w Twojej torebce! I ten Sms o aborcji, przecież przyszedł do Ciebie!- blondyn uniósł się nie zważając na stan chorobowy Amandy.
-To Angie. Moja siostra była w ciąży. Chciała usunąć dziecko i ja miałam Jej w tym pomóc. Na początku myślałam, ze to dobry pomysł ale zwątpiłam.
Marco spoglądał co chwila na tłumaczącą się dziewczynę i zdał sobie sprawę, że ostatnio widział Angie. Z dzieckiem! Amanda mówiła prawdę to Jej siostra była w ciąży a nie Ona. Z jednej strony czuł wielką ulgę lecz z perspektywy zdarzeń zdał sobie sprawę jak tak naprawdę ten incydent namieszał w Jego życiu.
-Ale...Dlaczego nie powiedziałaś? Przecież tyle było okazji, chociażby na rozprawie rozwodowej kiedy wyzywałem Cię od najgorszych za to co zrobiłaś.
-Byłam zła, strasznie zła. Na Ciebie, na siebie, że dałam się tak omotać i zdradziłeś mnie z Caro. Powiedziałeś, że była lepsza ode mnie. To naprawdę zabolało tak cholernie, że nie potrafiłam powiedzieć prawdy.
Reus poczuł tak nagłą potrzebę przytulenia dziewczyny, że z trudem hamował swe zapędy. Jednak zdał sobie sprawę, że sam popełnił błąd. Przecież On też coś ukrywa.
-Amy...Ja też muszę Ci coś powiedzieć.Ten incydent z Caro, to był podstęp.
-O czym Ty mówisz?- zapytała nic nie rozumiejąca dziewczyna.
-Ona chciała się zemścić na Tobie i wsypała mi do picia jakiś narkotyk. Później zaaranżowała ta całą zdradę ale do niczego nie doszło. Przyznała się zaraz po tym jak wybiegłaś z mieszkania.
-O Boże- tylko tyle Amanda zdążyła wydusić ze swego gardła. -Przecież to okropne- dokończyła zaraz po tym jak dotarła do Niej ta informacja w całości.
***

Docierając do szpitala nadal myślała o tej całej chorej sytuacji, tyle czasu żyła w kłamstwie. Teraz wie, że to był błąd. Powinna jakoś wcześniej to odkręcić, a teraz? Jest już za późno. Na wszystko jest za późno. Resztę drogi w locie udawała, że śpi aby Reus nie zadawał niepotrzebnych pytań, nie miała siły na rozmowę, zwłaszcza z Nim. Życie nie jest sprawiedliwe.
*********************
Kochane moje czytelniczki:)
Wiem, że rozdział miał być dłuższy ale jak przyjdzie wiosna zawsze łapie mnie grypa i tak niestety też się stało. Dodaję taki choć nie jest idealny ale gorączka nie chce ze mną współpracować :(
Miłego czytania ;*